Cześć! Pozdrawiam Was serdecznie ze słonecznej Toskanii!
Pewnie pomyślicie, co robię tak daleko – w sumie odpowiedź
jest prosta. Jestem tu na trzymiesięcznych praktykach zagranicznych w hotelu.
To jest w sumie powód mojej ostatnio znowu dłuższej nieobecności, gdyż
zwyczajnie nie mam stałego dostępu do Internetu. Piszę ten post na sucho,
siedząc w swoim pokoju w małej wsi Scarna.
Natchnęło mnie na ten wpis podczas mojej wczorajszej podróży do
Florencji, do której mam jakoś godzinkę drogi autobusem. Miałam dzisiaj wolny
dzień, więc postanowiłam go wykorzystać jak należy i chciałam Wam trochę
opowiedzieć o swoim dniu.
Obudziłam się jakoś przed dziewiątą. Szybko ogarnęłam się,
wiadomo, wszystkie te poranne czynności, żeby stać się w miarę dobrze
wyglądającą osobą. Do miasta miałam jakieś 5 kilometrów pieszo, nie miałam pojęcia,
o której mam autobus do Florencji, ale jak to ja, poszłam na czuja, czyli jak
będzie to będzie ;)
Po dotarciu do miasteczka i załatwienia wszystkich
potrzebnych rzeczy, czyli kupienia czegoś na drogę, okazało się, że autobus mam
w sumie za niecałe pięć minut. Bardzo dobrze.
Pierwszą rzeczą, która we mnie trafiła jak taka wielka
morska fala, to to, ile tam było ludzi! I jak głośno! Średnio wpadałam na kogoś
4-5 razy w ciągu trzydziestu sekund, bo ludzie albo zastanawiają się (tak jak
ja), dokąd pójść, albo się zatrzymują (tak jak ja) i oglądają, albo robią
zdjęcia. Naprawdę, to było takie pierwsze zwiedzane przeze mnie miasto, gdzie
widziałam aż tylu ludzi dosłownie w s z
ę d z i e. Jedynym wcześniejszym takim miejscem było muzeum Louvre w Paryżu, ale
nawet tam wydawało mi się ciszej w porównaniu z Florencją.
Powiem Wam szczerze, że nie wiem, jak to się stało, ale
przestałam się bać nowych rzeczy i okolic poznawać sama. Nie sądziłam, że
kiedykolwiek wyjadę tak daleko na tak długi okres czasu, będąc sama, bez nikogo
bliższego. To moje drugie miasto, gdzie pojechałam sama będąc tutaj i naprawdę podoba mi
się takie zwiedzanie. Poszłam kupić mapę, a bardzo miła pani w kiosku wyjaśniła
mi, gdzie jestem, co w sumie najlepszego mogę tutaj zobaczyć i jak do tych
miejsc dotrzeć. Uderzyło mnie to, że wszyscy, gdy mnie mijali, uśmiechali się i
byli jacyś tacy radośniejsi. Nie wiem, może to przez słońce i wytworzyli więcej
witaminy D, haha ;) Ale widać było, że to miasto żyje o każdej porze i nigdy
nie zwalnia tempa.
Najbardziej żałuję, że nie mogłam wziąć z domu aparatu i
porobić jakichś super fajnych artystycznych zdjęć z mojej perspektywy. Miałam
tylko telefon, ale jakość tych zdjęć niestety mnie nie zadowala. Mam nadzieję
kiedyś wrócić tu z własnym aparatem i zrobić zdjęcia takie, jakie chciałam,
żeby były ;)
Oczywiście jednym z pierwszych miejsc, do których się
udałam, było Piazza del Duomo, plac, na którym znajduje się najsłynniejsza na świecie
renesansowa katedra Santa Maria del Fiore. Nie byłam w środku, bo w kolejce po
sam bilet stałabym pół dnia, ale mam parę jej zdjęć. Sprawia bardzo dobre
wrażenie i kiedyś mam nadzieję uda mi się dostać do środka. Nie udało mi się
zrobić zbyt dobrego zdjęcia przez aparat w telefonie, a poza tym, tam było tyle
ludzi robiących zdjęcia, że co chwilę ktoś wchodził mi w kadr. Pomimo tego,
cieszę się, że w końcu zobaczyłam ją na żywo!
Dalej ruszyłam zobaczyć ratusz. Znowu to samo, mnóstwo
ludzi, niesamowite wrażenie, a mój aparat wykonuje zdjęcia z jakąś dziwną mgłą.
Nie mniej jednak, mam nadzieję, że
coś na tym zdjęciu widać (i to nie mojego
pół-zeza). Nie chciałam spędzać tyle czasu w tym tłumie ludzi, więc ruszyłam
dalej przed siebie.
Miasto dzieli rzeka Arno. A łączą je mosty. Przechodziłam
przez dwa. Przechodząc przez most Ponte Vecchio możecie z obydwóch stron
obejrzeć mnóstwo witryn sklepów z biżuterią. Albo możecie spróbować go
zobaczyć, bo ludzi jest tak dużo, że trudno się tam przedostać. Chociaż nie
było aż tak źle, jest jeszcze marzec, a normalnie jest tam z 10 razy więcej
turystów i podróżników-jak-ja. Oczywiście drożej, niż można by się spodziewać.
Chociaż patrzenie jest za darmo ;)
Generalnie zmierzałam do najlepszego punktu widokowego, ale
jakoś inaczej mnie poniosło. Szłam Via de Guicciardini i nagle znalazłam się
przy Piazza dei Pitti. Duży budynek, w którym w sumie nie byłam w środku i nie
wiedziałam do końca, co się w nim znajduje. Szłam dalej i znalazłam wejście do
ogrodu Giardino di Boboli. Wstęp oczywiście płatny, ale myślę, że warto. W
bilecie miałam jeszcze wstęp do kilku muzeów, ale skorzystałam tylko z paru z
nich. Chcę tam pojechać jeszcze raz w kwietniu, kiedy wszystko będzie już
kwitnąć, fontanny będą działać i będzie jeszcze piękniej!
Dotarłam do drugiego ogrodu, Giardino Bardini, gdzie
widziałam najpiękniejsze ławki na świecie. To znaczy, były całkiem zwyczajne,
ale gdy się tam usiadło i miało widok na całą Florencję, wśród kwiatów nad
głową, to mówię Wam… dla mnie coś fantastycznego! Zrobiłam zdjęcie dwóch takich
ławeczek, które mnie urzekły. Nie wiem, dlaczego tak bardzo je lubię, ale one
dla mnie mają w sobie coś przyciągającego, coś pięknego. Kawałek drewna, a ja
potrafię dla niego stracić głowę. Nie wytłumaczę tego… tak po prostu jest.
Każdy ma coś takiego swojego, co po prostu go urzeka.
W tym ogrodzie spędziłam z godzinę, z czego pół siedziałam
na schodach i obserwowałam, co się dzieje wokół. Napisałam też wtedy kilka
wierszy, i jeden z nich zaraz Wam pokażę. Widziałam tam mnóstwo starszych ludzi
obejmujących się, trzymających się za ręce, leżących na trawie obok siebie. Całkiem
to miłe, widok takich starszych ludzi, którzy wciąż się kochają i spędzają
razem czas w tak pięknym miejscu.
Generalnie, zaskoczyło mnie to, jak to głośne
miasto potrafiło zamilknąć w jedną chwilę, po przekroczeniu bram ogrodu. Jaka
tam była cisza i spokój. Z daleka coś tam było słychać, jakieś miejskie szumy,
ale nie było rozmów, nie było krzyków (jak mijałam niektóre Włoszki, które
bardzo szybko wyrzucały z siebie tysiąc słów, to ta cisza była wręcz
wybawieniem), widziałam nawet wiewiórkę, która wspinała się na drzewo ;) Bardzo
uspokajające miejsce, gdzie można usiąść, popatrzeć i pomyśleć, albo zapomnieć
o całym świecie na jedną chwilę i tylko podziwiać panoramę Florencji. Ciekawe
było też to, że nigdzie nie było takich typowych blokowisk, właściwie w ogóle
ich tam nie było, jak już, to kamienice, a bloki małe i budowane tak, by
dopasować się do reszty miasta, bardziej takie kamienice. Nie było takich
blokowisk jak w Poznaniu, gdzie środowisko wieżowców i nijakiej zieleni
osobiście mnie przeraża. Całe życie mieszkam w lesie i uwielbiam przyrodę.
Duma Florencji, Santa Maria del Fiore
Wysoko rozpościera swoją koronę
Niesamowite, jak w tym głośnym mieście
Wszystko tak cichnie, czuć spokój wreszcie…
Moja zachłanne oczy chłoną każdą chwilę,
Każdy odgłos, szept wiatru, promyk słońca…
Gdy będzie mi smutno, przypomnę sobie te chwile miłe
I uśmiechnę się na wspomnienie
O cudownej Florencji.
Ech, wiem, że słaby. Napisałam jeszcze kilka, ale zostawię je dla siebie.
Ostatnim punktem dnia był ten wyczekiwany punkt widokowy –
Piazzale Michelangelo. Podobno najlepszą panoramę miasta widać właśnie tam –
byłam, potwierdzam. Słońce już wtedy chyliło się ku zachodowi, więc widok był
jeszcze bardziej niesamowity. Jeden pan poprosił mnie o zrobienie zdjęcia, więc
postarałam się jak mogłam i zrobiłam mu kilka, z różnych stron, a on się roześmiał,
że ma do czynienia z prawdziwym fotografem, haha ;) Bardzo miły pan,
podziękował i życzył mi miłego dnia. Chyba gdzieś po drodze usłyszałam polską
mowę. Generalnie najwięcej widziałam chyba Azjatów, ze swoimi wypasionymi
aparatami. Aż mi było szkoda, gdy robiłam zdjęcia moim słabym telefonem L To miejsce aż się
prosiło o kilka ładnych zdjęć!!!
Oczywiście warto wspomnieć, że schodzenie z Piazzale
Michelangelo to wręcz przyjemność, bo wchodząc można dostać niezłej zadyszki. I
uśmiechy ludzi, gdy próbują ukryć, że wcale nie czują się, jakby przebiegli
maraton i że wszystko jest w jak najlepszym porządku i wcale nie mają takiej
słabej kondycji. Ja też straciłam na moment oddech. Ale dopiero na górze,
starałam się nie zatrzymywać i wytrwać do końca, bo dla tego widoku warto się
trochę pomęczyć!
No dobra, zwiedzenie, uliczki, kartki pocztowe… a co z
jedzeniem? Nie mogłabym zapomnieć o jedzeniu! Pierwsze tego dnia lody zjadłam w
lodziarni obok ratusza. Wybrałam przepyszne tiramisu, które było ab-so-lu-tnie
cudowne! Ale to nie były pierwsze cudowne zjedzone przeze mnie lody tego dnia –
jadłam jeszcze moje nowe ulubione połączenie smakowe – pistacjowe i owoce
leśne. A później o smaku sernika i znowu najlepsza na świecie pistacja! Po
prostu musiałam. Nie dało się inaczej.
Oprócz tego, przed wejściem na Piazzale Michelangelo poszłam
zjeść obiad, a była to pizza o wdzięcznej nazwie Michelangelo, później deser czyli przepyszny sernik z owocami leśnymi i kawa…
Raz można sobie pozwolić ;) Nie wiem, jak to możliwe, że jestem teraz w stanie
zjeść nawet całą pizzę, kiedy wcześniej wymiękałam przy zaledwie połowie. I
zmieściłam jeszcze deser. No, ale to wszystko się przecież wychodziło, więc już
się nie liczy, ile tak naprawdę zjadłam, haha ;)
Wiem, że pominęłam kilka miejsc, gdzie chciałam jeszcze iść,
ale niestety, dzień jest krótki, a ja następnego dnia wracam do pracy, bo
niestety wolne mam tylko jeden raz w tygodniu. Gdy wróciłam do miasteczka Colle
di Val d’Elsa, musiałam jeszcze przejść się około 5 km pieszo. Właśnie czuję,
jak mi nogi odpadają. Ale warto było, naprawdę. Zakochałam się w tym mieście.
Podoba mi się jego życie, jego głośność, nawet jego tłumy, podobają mi się
restauracje, uliczki, domy z informacją, czy urodził się tam Dante czy inny
sławny poeta, kolorowe okna, witryny z biżuterią, mosty, ogrody, w którym można
się schować przed światem, najlepsze lody na świecie, uśmiechnięci i życzliwi
ludzie, Azjaci z aparatami, ławki z widokiem na miasto, artyści rysujący kredą
na chodniku lub rysujący portrety, pan grający na gitarze na schodach
prowadzących na Piazzale Michelangelo i jego uśmiech, gdy wrzuciłam mu jakieś
drobniaki, mieszanina języków i gwar, sklepy z serami, pocztówki i mapy, zachód
słońca widziany z mostu.
Po prostu tam trzeba być.
Trzymajcie się i może niedługo spotkamy się w innym mieście!
//Patrycja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz