szary jak ja

0 | Skomentuj

Witam Was wszystkich po dłuuuuższej przerwie :) Miało być inaczej, jak zwykle... Miało być częściej wstawianych postów i innych rzeczy... To przez moje lenistwo. I zapominalstwo. Bo ja mam teksty. Mam coś. Ale nie jestem pewna, czy niektóre z nich powinnam Wam pokazać, czy zachować dla siebie. Nie chcę też publikować sześciu wersów, tylko stworzyć pewien cykl tematyczny. Odświeżam stare teksty, wybieram się w sentymentalną podróż i patrzę, że kiedyś lubiłam pisać, gdy miałam na to czas. Teraz trudno znaleźć mi temat, myśli. Mam też dużo rzeczy na głowie, a o połowie z nich, jak wcześniej wspominałam, zapominam... O blogu nie chciałabym jednak zapomnieć, więc (nie chcę obiecywać, bo wiem, że tego nie spełnię) zapowiadam, że być może do końca roku postaram się opublikować większość tych cosiów, które powinny już skończyć swój okres leżakowania i się Wam pokazać :)

Dzisiejsze krótkie opowiadanie napisałam kilka lat temu, chyba w pierwszej klasie liceum. Pamiętam, że nie miałam wtedy dostępu do internetu (!), w internacie było mi jakoś samotnie i nie było czego robić, więc po prostu brałam kartkę i coś pisałam. Tak zrodziło się to.

Powiem Wam tylko, że wtedy nie udało mi się skończyć tego tekstu. Skończyłam go parę dni temu, być może uda się Wam zauważyć, w którym momencie...

Tak czy siak, zapraszam i dziękuję, że tu jesteście! :)

ps. Przepraszam z góry za jakiekolwiek błędy, sprawdzałam to, ale o tej porze zmęczenie wygrało...
__________________________________________________________________
 SZARY JAK JA

  Dookoła szara rzeczywistość. Samochody, piękne kolorowe samochody, takich, których było tak niewiele, tak bardzo wyróżniające się na tle pozostającej z tyłu szarej karawany, pędzące na północ kraju mijały wielkie znaki, na których widniały napisy informujące o zbliżającej się fabryce. Pracowało tam mnóstwo ludzi, takich jak ty czy ja. Zarabiali ogromne pieniądze, wydawali je na rodzinę lub własne szare zachcianki. Ludzie patrzący na wielki billboard wiedzieli, że nie warto się tam udawać. Wiedzieli, czym to groziło. Wiedzieli, że jeśli tam pojadą, nigdy nie będą w stanie wyrwać się z tej nudnej, szarej rzeczywistości, pełnej nienawistnych ludzi, niezdolnych do niczego. Nie chcieli tam być. Nazywano ich buntownikami. Krótki szereg kolorowych pojazdów minął fabrykę, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. Już wystarczająco dużo złego im wyrządziła. Im rodzinom.

   Do fabryki właśnie przyjechał jeden z szarych samochodów, z którego wysiadł jeden starszy pracownik.  Skupimy się na nim. Jechał za kawalkadą kolorowych aut buntowników. Nonsens!, myślał. Powariowali! I tak tutaj skończą…

   Mozolnym krokiem udał się do fabryki, ubrał swój codzienny fartuch. Skrzywił się, widząc kolorową ulotkę zostawioną przez któregoś z buntowników, którą pewnie rzucił po drodze. Rozdeptał ją, po czym podniósł i wyrzucił do szarego kosza.

   Wszedł do głównej hali fabryki, gdzie produkowano szare roboty.  Do poszczególnych stanowisk wiodły kręte alejki wśród taśm produkcyjnych przewożące różnorakie części robota. Przy każdym stanowisku stał pracownik, ubrany identycznie jak nasz bohater, niczym się niewyróżniający. Ich obojętne miny pozostawały wiele do życzenia.

   Skręcił, po czym stanął przy swoim stanowisku, nad którym wisiała kartka z jego imieniem - „George”. Zabrał się do składania szarego robota, pozbawionego uśmiechu, bez życia, kompletnie obojętnego na otaczającą go szarą rzeczywistość. Czy tak będzie już zawsze?, pomyślał George, po czym skarcił się w duchu za tę myśl. Nawet mu się nie śniło, by myśleć jak buntownicy. A co, jeśli…

   Dzisiejszego dnia złożył kilkanaście robotów, malując je ręcznie na różne odcienie szarości. 


***


   W nocy nie mógł spać. Rzucał się z boku na bok, raz zapalając lampkę, a raz ją gasząc. Nigdy nie zdarzało mu się, by myślał o czymś tak intensywnie, że aż nie potrafił zasnąć. Nie mógł pozbyć się tych myśli ze swojej głowy. Głośno westchnął.

- Co cię gryzie? – spytała jego żona, urocza brunetka, z małymi zmarszczkami przy oczach,  lecz wciąż urzekająco piękna. Oparła się o łokieć i dokładnie lustrowała go wzrokiem. – Dlaczego nie możesz spać?

- Nie mam pojęcia – odrzekł George, jednak po chwili wiedział już, co go gryzie. Buntownicy. To oni siedzieli w jego głowie. Kiedy na nich patrzył… miał ochotę po prostu wsiąść na swój motocykl, wylać na siebie puszkę żółtej farby, świecić się jak gwiazdka bożonarodzeniowa wśród tej całej szarości i pojechać za nimi. Poszukać wolności, której oni pragną. Robić, co mu się podoba. Wyrwać się z szarości tego świata, z jego zimnej aury. Chciał, żeby było jak kiedyś… wspomnienia jego młodości nagle wyrwały się na wierzch. Domagały się przypomnienia o sobie, o swoim istnieniu. Co się stało z tym światem? Podzielił się z tymi myślami ze swoją żoną, a uśmiech na jej twarzy z każdym słowem był coraz szerszy.

- Już myślałam, że zniknął mój kochany buntownik… - powiedziała i przytuliła się do niego. On pocałował ją delikatnie w czoło i mocno objął. – Ja też tego nienawidzę, wiesz? Nienawidzę tego, że ta szarość tak przysłoniła ludziom oczy, że nawet nie pamiętam, jakiego koloru jest słońce! Czy to jest normalne?

George nic nie odpowiedział. Zamknął oczy i zasnął.


***


   Następnego dnia rano wstał dosyć wcześnie, by móc poszukać swojej starej czerwonej koszulki, z którą kiedyś nie potrafił się rozstać. Zamierzał ubrać ją do pracy. Przemyślał sprawę i wiedział już, że pragnie zerwać z obecnym światem. Chce, żeby było jak kiedyś. Co się stało?, myślał.

Ruszył z piskiem opon z podjazdu i skierował się na obrzeża miasta, do fabryki. Widział ją już z daleka. Wielka szara cegła z malutkimi oknami, przypominająca zamknięte pudełko, które w każdej chwili może się otworzyć, po czym wyskoczy z niego robot. Chyba wariuję, pomyślał.

   Zaparkował na innym miejscu niż zwykle. To mogło zrujnować ranek wielu osobom, ale nie obchodziło go to. Wziął rozgniecione ulotki z pobliskiego kosza i okleił nimi tylną szybę. Były widoczne już z daleka, fluorescencyjne napisy buntowników na tle szarych zderzaków.

George wziął głęboki oddech i udał się sprężystym krokiem do głównego wejścia fabryki, po czym skierował się do swojego codziennego stanowiska. Poczuł na sobie wzrok około pięćdziesięciu innych osób, wpatrujących się w jego czerwoną koszulkę. „Zapomniał” o swoim białym fartuchu, więc bardzo się wyróżniał, o co mu chodziło.

   Usiadł przy taśmie i rozpoczął montowanie robota. Jego pierwszy robot-buntownik będzie wyjątkowy. Miał nierówno złożone uszy, oczy innego koloru, wielki uśmiech na metalowej twarzy, zielone włosy, jedną rękę krótszą od drugiej, nogi tak samo. Każda część była innego koloru. Zadowolony ze swojego dzieła, odstawił je na miejsce i uśmiechnięty zabrał się za tworzenie drugiego robota, innego niż pierwszy.

Wiedział, że wielu przypatruje się jego pracy i, że nie byli oni zadowoleni. Nie potrafili tego przyjąć do wiadomości, jednak… nie potrafili odwrócić wzroku i wrócić do swoich stanowisk. Nagle, na gwizdek przełożonego, powrócili do pracy. George nadal beztrosko malował, gdy przełożony stanął prosto przed nim.

- Co my tu mamy? – zapytał, siląc się na groźny ton, jednak nie do końca mu to wyszło, co sprawiło, że jeden z kącików ust George’a mimowolnie uniósł się ku górze.

- Roboty.

- Ślepy nie jestem – warknął przełożony. Jego pucułowata twarz nabrała jakiegoś szkarłatnego koloru, jakby walczył ze sobą w środku. Szeroki, niski i gruby – tak by można go opisać. Nic ciekawego. – Są jakieś… inne. – Niemal wycedził to słowo.

- Ja tam różnicy nie widzę – rzekł spokojnie George.

- Obyś się za bardzo nie pomylił – powiedział grubas, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł. Jeden zero dla mnie!, pomyślał triumfująco George.


***


   Tego wieczora miał wyraźnie lepszy humor. Opowiedział żonie, co się stało, a ona przyjęła to z jeszcze większym entuzjazmem niż dzień wcześniej.

- Nie boisz się, że cię wyleją? – spytała drżącym z podekscytowania głosem.

- Nie – powiedział pewnie George, jednak chwilę później pewność tych słów opadła. Nie miał pojęcia, czy robi coś złego. Coś innego, na pewno. Coś kompletnie odstającego od przyjętego porządku. Nie chciał się już podporządkowywać, jak robił to przez większość życia przepracowanego w fabryce. To ona była źródłem wszechobecnej szarości. To ona robiła z ich mózgów szarą papkę. Miał tego dość. Chciał być pierwszym buntownikiem, chciał, by ktoś go tam zapamiętał. Chciał, by było jak kiedyś.

   Zasnął bez problemu.


***


   Kolejnego dnia pojechał do pracy z samochodem pomalowanym w różne kolorowe pasy. Chciał zostać zauważony. Kiedy tak jechał tą samą drogą, którą zawsze jeździł od parunastu lat, dotarła do niego powaga całej sytuacji. Jego życie się zmienia, a właściwie – on sam stara się je zmienić. Tydzień temu nie uwierzyłby, gdyby ktoś mu powiedział, co będzie robił za kilka dni. On, najlepszy pracownik, buntuje się? Ma własne zdanie? Ma swoje kolory? Przywykł już do myśli, że może utracić pracę. Nie zależy mu na niej, lecz dopóki tam jest, chciałby wzbudzić wokół siebie jak najwięcej kontrowersyjności.

   Minął szarych współpracowników, którzy już nie witali się z nim przyjaźnie, jak zwykle. Dziś patrzyli na niego z nieukrywaną obojętnością i pogardą. Co też on sobie myśli?! Na ich widok uśmiechnął się pogodnie, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Nawet nie wiedzieli, jak bardzo im współczuł.

   Udał się do swojego codziennego stanowiska i zaczął składanie i malowanie kolejnych nowych robotów. Każdy z nich był inny. Każdy z nich otrzymał od niego niepowtarzalne imię, jedyne w swoim rodzaju. Obok niego stał już Simon, Olgierd, Sara, Misiek czy Cesarzowa. Lubił je tworzyć, nadawać im nazwę, tworzyć uśmiechy na ich metalowych twarzyczkach. One nigdy nie będą żywe, ale może wnieść w ich wyimaginowane życie choć trochę światła…


***


   Jego praca nad robotami trwała niecały miesiąc. Codziennie zakładał nową kolorową koszulkę, za  wycieraczki pobliskich samochodów wkładał kolorowe ulotki buntowników, śpiewał, idąc do pracy, wywołując zmieszanie na twarzach współpracowników. Zastanawiał się, czy jest tu jeszcze ktoś, kto myśli podobnie jak on. Z pewnością jest ich więcej, ale nikt nie ma odwagi zrobić jakiegokolwiek ruchu w przeciwną stronę, niż wszyscy. Martwiło go, że tak jest.

   Czuł się inny, jednak przykro mu było, że nie mógł tą „innością” dzielić się ze swoim otoczeniem. Oni mieli go za dziwadło. Kogoś, kto nie powinien w ogóle wychodzić z czymś takim do ludzi. Do ludzi… Jakich ludzi?, myślał później. Kim oni się stali? Stali się takimi samymi szarymi, bezkształtnymi robotami, które same tworzą! Są  n i c z y m. Szef może nimi manipulować, a oni nie będą widzieli w tym niczego złego. K a ż d y może nimi manipulować, kiedy tylko zechce. Tak jakby ktoś już od dawna zaprogramował ich umysły. 


Nikt nie chciał spędzać z nim czasu.

Nikt nie chciał z nim pracować.

Nikt nie chciał go słuchać.


   Czy taka jest cena buntownika? Cena bycia innym?... Czy właśnie dlatego buntownicy trzymają się razem? Bo w pojedynkę człowiek nie daje po prostu rady przeciwstawiać się innym, żyć swoimi przekonaniami i zasadami, być  s o b ą?

   Jeszcze tego samego dnia został wezwany do gabinetu szefa.

- Zwalniam cię – usłyszał, gdy tylko wszedł do gabinetu.

- Jaki jest powód? – zapytał, patrząc prosto w oczy kierownika. Nikt inny tego nie robił, więc szef poczuł się trochę nieswojo. – Wyniki mam przecież dobre.

- Zmieniłeś się – powiedział z wyrzutem szef. - Kiedyś byłeś inny.

- Raczej jestem inny, niż chciałbyś, żebym był.

- Wyjdź. Nie jesteś tu nikomu potrzebny. I nic nie zdziałasz. Dla nich nie istnieją już kolory. – Ostatnie słowo wymówił niemal szeptem.

- A dla ciebie? – powiedział George, czując nagły przypływ odwagi.

- Nie masz tu czego szukać. Zabierz swoje rzeczy. Nie chcę cię tu nigdy więcej oglądać.  – Szef odwrócił się, mówiąc to.

   George nie czuł smutku, opuszczając swój wieloletni zakład pracy. Czuł jednak dziwne napięcie pomiędzy szefem a sobą. Wiedział, że szef się zawahał. Sprawił, że zacznie się zastanawiać nad swoim życiem. Nad swoją codzienną szarością. Może jest jeszcze jakaś nadzieja?, myślał później.

   Gdy wracał do domu, zobaczył przy najbliższej stacji benzynowej sporą grupę buntowników. Ich kolorowe stroje, niemal jak szaty, bogato zdobione, rzucały się w oczy. Wprowadzały w stan radości. Promienie słońca okalały ich twarze i włosy. Miły dla oczu widok. Odmienny. Całkowite przeciwieństwo jego wcześniejszego życia.

   Zrozumiał, że tego pragnie. Że chce się stąd wyrwać. Zmienić swoje życie. Robić to, na co wcześniej nie mógł się odważyć, czego wcześniej mu zakazywano, co wydawało się wszystkim nieodpowiednie czy szalone…

   Teraz miał okazję.

   Wyciągnął telefon i zadzwonił do żony.

- Pakuj się – powiedział. – Weź najlepsze kolorowe ciuchy, jakie tylko znajdziesz.

- Czy my tu kiedyś wrócimy? – spytała tylko.

- Wrócicie – powiedział jeden z buntowników, który stał obok i słyszał rozmowę. – Wrócicie, z większą siłą. Wrócicie z nami. Gdy będzie czas, odmienimy ten świat. Znowu będzie kolorowy, jak dawniej.



© Mrs Black | WS | X X X X