Pozwól mi być Twoją różą...

0 | Skomentuj
    Była bardzo piękna. Codziennie skłaniała się ku przebijającym przez szybę promieniom słońca. A gdy zapadał zmrok, kąpała się w blasku księżyca. Połyskujące gwiazdy tworzyły wokół niej bezpieczną sieć. Była im wdzięczna. Poza tym, codziennie ktoś się o nią troszczył. Czuła się potrzebna i lubiana. Była wdzięczna, że doznaje piękna, jakim jest życie. Wchłaniała w siebie ten dar najlepiej, jak potrafiła. Lecz w końcu przyszedł ten najtrudniejszy czas, kiedy została sama ze swoimi myślami. Cierpliwie czekała na tego, który zwykł ją uszczęśliwiać. Z czasem zaczęła słabnąć. W końcu zatęskniła. Rozglądała się wokół, wydając z siebie niemy krzyk, by ktoś wreszcie tchnął w nią życie. Nie minęło wiele czasu, gdy w końcu zaczęła usychać z tęsknoty, zupełnie tracąc siły. Modliła się… Bezsilnie prosiła, by ktoś wreszcie jej pomógł. Ale wiedziała, że słyszy ją tylko Bóg-jej największy Przyjaciel. Tak bardzo liczyła na to, że z niebe spadnie deszcz, który przywróci ją do życia. Ale upragniona woda zastygała w bezruchu, gdzieś tam na górze.
    Jedynie zimny wiatr biegnący znad Oceanu Śmierci owiewał ją i mroził wszystkie myśli. W końcu całkiem wypłynęło z niej życie, niczym strumień pędzącego wodospadu. Wszystkie jej uczucia i myśli uleciały gdzieś wysoko. Ale w powietrzu można było jeszcze wyczuć jej piękny zapach. Wciąż rozstaczała wokół siebie tę różaną woń. Było w niej tyle miłości do świata; tyle wiary… Ona przypominała człowieka, który, choć umarł, wciąż żyje. Którego ciało jest nieruchome, ale dusza nie umiera. Tak samo jak ona. Martwa, lecz wciąż wydająca z siebie cudowny zapach życia. Dopiero, gdy zakończyła swój żywot, ktoś ją zauważył. Zupełnie, jakby bezdźwięczne krzyki jej cierpienia w końcu odbiły się echem od ściany i trafiły do czyichś uszu. Lecz wtedy było już za późno. Nie dało się oddać jej życia, zawalczyć o coś, co już się utraciło na zawsze.
    Zapomniana, lecz wciąż ze zmrożoną w niej tęsknotą, tkwiła w tym samym miejscu. Ktoś wreszcie za nią zatęsknił. Ale dopiero w momencie, kiedy jej zegar już odliczył sekundy do końca. Już żadna wylana nad nią łza nie mogła pomóc. Wreszcie, z żalem wyrzucona, wylądowała w miejscu dla tych zapomnianych. Bo wcale nie była jedyna. Nie wyróżniała się spośród wielu innych, uschniętych róży, tkwiących w wazonie, o których ktoś zapomniał. Albo może nie chciał pamiętać…
    Dlaczego zapominamy o naszych bliskich i przyjaciołach? Dlaczego przypominamy sobie o nich dopiero, kiedy jest już za późno? Dlaczego nie słyszymy ich wołania, które ginie niesłyszalne w próżni? A może to my tworzymy tę próżnię z naszych serc, by wyrzucić tam wszystkich, których nie chcemy,i zagłuszamy swoje sumienie pędem codzienności?


Mówią na nią Róża
najpiękniejsza na świecie
potrafi bardzo mocno kochać
i bardzo mocno zranić
kwitnąć dla Ciebie
i mocno się zatracić
mimo swej niepozorności
dochowuje swej wierności
dopóki nie stracisz w niej wiary
będzie żywsza
z każdym dniem
bez wody nie przeżyje
tak jak nie przeżyje bez Ciebie
tylko z tęsknoty
uschnie.

Dzisiaj krótko. Marta tekst, Patrycja wiersz.

Nadzieja matką głupich?

0 | Skomentuj
Tym razem mamy coś o nadziei! Patrycja napisała piękny wiersz, a ja pewną historię. Chciałam ukazać w niej to, że Bóg jest zawsze z nami. Chyba zaczęłyśmy się otwierać na pisanie z głębi duszy, nie pod wcześniej ustalone schematy. I tak nam pisze się nawet lepiej!

Nie wiem, co myśleć, zgubiłam swą drogę
Łudziłam się, twierdząc, że lepiej być może.
A kiedy teraz w pewnym miejscu stoję,
Czuję, że nic mi już nie pomoże.
Dawno nie płakałam, aż zapomniałam
Smaku tych słonych, głupich łez.
Myślałam, że w szczęściu swoim trwałam,
A wyszło jak zawsze – po prostu źle jest.
A teraz tylko siedzę i piszę,
Patrzę, jak mój świat powoli się rozpada…
Nagle ktoś za mną przerywa tę śmiertelną ciszę,
Ściska lekko za rękę, by wszystko zaczęło się układać…

Stare przysłowie głosi,  że nadzieja jest matką głupich. Czy na pewno?

Rz 5,5: „ Nadzieja zaś nie doznaje
                zawodu, ponieważ miłość, jaką nas Bóg umiłował,
                napełnia nasze serca dzięki Duchowi
                 Świętemu, którego otrzymaliśmy.’’

„Pamiętnik Nadziei’’

01.05.2013
Mam na imię Nadzieja. Niektórym może się podobać, niektórym pewnie nie. Jednego jestem pewna… To imię to największy paradoks mojego życia. Może oprócz tego, że miesiąc temu w Prima Aprilis nikt z mojej rodziny, którą charakteryzuje wielkie poczucie humoru, nawet nie próbował mnie oszukać.
Dla mnie nie ma już Nadziei. Wszystko się skończyło. Mam 18 lat i zostałam sama. Moje kruche życie rozpadło się na tysiące kawałków dokładnie miesiąc temu. Teraz mam tylko długopis, pamiętnik, zdjęcia i te okropne wspomnienia. Zdarzyło się zbyt wiele, bym mogła wymazać to z pamięci i ulżyć sobie w cierpieniu.
  Był 1 kwietnia. Większości kojarzy się z Prima Aprilis. Dotychczas nie bawiłam się w wymyślanie kłamstw, by za chwilę wykrzyknąć hasło, które uświadamia ‘’ofierze’’, że po prostu dała się nabrać. Ale w tamtym momencie moje rozdarte serce krzyczało, by kuzynka po prostu wybuchnęła śmiechem i uświadomiła mi, że mam w rodzinie kogoś, kto wymyśla kompletnie niedojrzałe żarty, a potem cieszy się z przerażenia malującego się na czyjejś twarzy.
Ale ona wcale nie żartowała. Nie śmiała się. Kąciki jej ust nawet nie drgnęły. Tylko zamknęła oczy. Kiedy ponownie uniosła powieki, z jej oczu wypłynął potok łez. Coś tłumaczyła, ale to w ogóle do mnie nie docierało. Słyszałam tylko te najgorsze słowa: ‘’Twoi rodzice’’ i ‘’wypadek’’.
-Ale nic się nie stało, tak? Gdzie są?
Wtedy zapanowała cisza. Czasem brak słów wystarczy, by zniszczyć komuś życie i pozbawić wszystkiego…
W tamtym momencie nic nie czułam, chciałam tylko uciec daleko stąd i nigdy już nie wrócić. Pobiegłam do pokoju i wrzuciłam do walizki przypadkowe rzeczy z szafy i regału.  Wzięłam też trochę pieniędzy. Nie wiedziałam, jak długo uda mi się przetrwać samej  w tym wielkim świecie.
Wędrowałam jakimiś ulicami… Nie wiedziałam do końca gdzie poprowadzą mnie te ścieżki. Szłam po prostu przed siebie, jeszcze nic do mnie nie docierało. W końcu doszłam do sąsiedniej miejscowości. Znajduje się tam dom, do którego wkrótce mieliśmy się wprowadzić. Wszystko było już gotowe.  Z czasem zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę się zdarzyło. Zrobiło mi się słabo. Położyłam się i wybuchnęłam płaczem. Leżałam tak kilka godzin. Łzy wylewały się ze mnie bez końca.Wyrzucałam z siebie żal, cierpienie, wspomnienia, bezsilność… Ale to zdawało się nie mieć końca. 
 
01.05.2013
Choć doba nie zmienia swojej liczby godzin,  dni i noce są o wiele dłuższe. W mojej głowie toczy się wielka wojna.Wiem, że powinnam wrócić do domu, ale nadal tak bardzo się boję. Chciałam uciec przed samą sobą, ale dziś uświadomiłam sobie, że tak się nie da.  Nie mogę zakopać mojej przeszłości na tyle głęboko, by pozwoliła mi o sobie zapomnieć.  Uświadomił mi to wczorajszy dzień.
Od czasu, kiedy uciekłam, codziennie przychodzę do pobliskiego parku. Wokół jest ciepło, ale jeszcze wczoraj panował we mnie mróz. Siedziałam na ławce i przyglądałam się otoczeniu. Patrzyłam, jak wszystko budzi się do życia, a ja wręcz przeciwnie. Wszystko we mnie umierało.  I wtedy dosiadła się do mnie nieznajoma dziewczynka. Miała długie , jasne włosy. Była piękna. Choć była dzieckiem, z jej oczu dało się wyczytać niesamowitą wrażliwość i mądrość. Wyróżniała się spośród innych dzieci. Nie wiem nawet czym, po prostu tak czułam. Siedziała obok, ale nic nie mówiła. Co jakiś czas zerkała na mnie, jakby oczekując, że odezwę się pierwsza. Było w niej coś, co zmusiło mnie, żebym zaczęła z nią rozmawiać.
-Dlaczego nie bawisz się z innymi dziećmi?
-Bo widzę, że jesteś smutna.
-Jesteś tu sama?
Dziewczynka nie odpowiedziała. Zadała mi pytanie:
-Dlaczego jest ci smutno?
Wtedy zaczęłam jej wszystko opowiadać. Z czyjejś perspektywy to może dziwne, że ktoś opowiada zupełnie obcej osobie o swoich problemach, ale naprawdę nie miałam z kim o tym porozmawiać. Wtedy nawet nie brałam pod uwagę, żeby wrócić do rodziny. Słowa wypływały ze mnie jak wodospad.
-Mogę pokazać ci jedno miejsce? Będzie ci lepiej.
-Już nie będzie lepiej…
Wtedy nieznajoma chwyciła mnie za rękę, i, wkładając w to całą swoją dziecięcą siłę, zmusiła bym wstała. Nasz spacer nie trwał długo. Wyszłyśmy z parku, a kawałek dalej znajdowało się miejsce, które dobrze znałam, choć nie byłam w nim już od dłuższego czasu.
-O nie. Nie wejdę do kościoła. Boga nie ma, rozumiesz? On dla mnie już nie istnieje.
-A co, jeśli po prostu masz do Niego żal, że straciłaś ze swojego życia bardzo ważne osoby?
Wtedy byłam zupełnie zaskoczona. Pomyślałam o tym, jak dawno się nie modliłam. Byłam gdzieś zagubiona. Nie do końca pewna, weszłam z dziewczynką do środka.
Usiadłyśmy w ławce.
-Pomódl się teraz. Zapomniałaś już, jak bardzo to pomaga w cierpieniu? Tylko spróbuj, przypomnij sobie jak dobrze zawsze czułaś się po rozmowie z Bogiem. Pamiętasz?
Byłam naprawdę zaskoczona. Skąd tyle mądrości w tak małej osobie?
Wtedy zaczęłam się modlić. Zamknęłam oczy i przypominałam sobie, jak zawsze chodziłam z rodzicami i kuzynostwem do kościoła, a zaraz po mszy zabieraliśmy ze sobą wujka, ciocię oraz kuzynki, i chodziliśmy na spacer do lasu. Pamiętam, jak jeszcze nie tak dawno głęboko modliłam się i coraz bardziej zbliżałam do Boga. Z czasem to całkiem zanikło. Wczoraj, gdy po raz pierwszy od jakiegoś czasu rozmawiałam z Bogiem, poczułam jego obecność w moim życiu. Kiedy skończyłam, chciałam zapytać nieznajomą dziewczynkę o jej imię. Ale kiedy otworzyłam oczy, jej już nie było. Zrobiło mi się przykro. „Czy znowu zostałam sama?”- pomyślałam. Ale zaraz potem uświadomiłam sobie, że cały czas jest ze mną Ktoś, kto nie opuścił mnie pomimo tego, że to ja zupełnie o Nim zapomniałam… 
 
01.04.2014
Minął już rok. Wróciłam do domu. Mieszkam z ciocią, wujkiem i kuzynkami.
Nadal cierpię, ale nie jestem sama. Mam przy sobie rodzinę, ale przede wszystkim Boga, który wiedział jak mnie odnaleźć. Prowadzi mnie cały czas, trzyma za rękę, bym nie upadła. To niesamowite, jak dużo siły daje wiara. Cały czas myślę o dziewczynce, która zwróciła mnie na dobry kierunek. Była jak Anioł, a ja, jak zagubiona owca , którą musiał odnaleźć jej Pasterz. I w końcu Mu się to udało.
Jest to dla mnie największy dowód, że Bóg ma tak wiele dróg, którymi może nas do siebie poprowadzić...
 

 Dziękujemy za wszystkie miłe słowa! I dziękujemy Wam - czytelnikom! :)
 Marta i Patrycja
© Mrs Black | WS | X X X X