Jaki środek transportu lubicie najbardziej? Ja waham się
pomiędzy autobusem a pociągiem. Może niektórzy z Was wybraliby samolot, lecz ja
nie niestety nie miałam jeszcze zaszczytu podróżowania nim, a poza tym, się
boję. Ale chyba zdecydowanie wygrywa pociąg. Ma pierwszeństwo, nie musi stać w
korku, nie jeździ krętymi drogami, zza których widzisz przepaść. No i jedzie
się trochę szybciej, mam wrażenie.
Chociaż jazdy autobusem po wzgórzach Toskanii też nie należą do najwolniejszych! Jest taki jeden kierowca, który kursuje ze Sieny do Florencji i z powrotem. Miałam tę ogromną przyjemność jechać z nim kilka razy i nigdy aż tak nie zastanawiałam się nad sposobem jego jazdy, aż pewnego pięknego deszczowego dnia było mi dane usiąść na pierwszym miejscu, tuż za kierowcą.
To była moja najbardziej stresująca jazda w życiu. Pan
kierowca potrafił się rozpędzić ciągu kilku sekund na wąskiej drodze mając
zaparkowane samochody po obu stronach, w środku miasta, by za chwilę zahamować,
żeby kogoś przepuścić lub po prostu się zatrzymać i sprawdzić czy „ewentualnie”
nikt nam nie wyjedzie z którejś strony, bo tutaj, jak zauważyłam, wiele znaków
się zwyczajnie olewa. Jadę autobusem, kręta droga w dół i z prawej widzę wylot
jednej drogi. Przy tamtej drodze połączonej z naszą ustawiony był znak STOP.
Duży, czerwony, dobrze widoczny. Jedziemy i co? Trzy samochody ~sruuuuu!~ przejechały jeden po drugim, żaden się przed
tym znakiem albo linią ciągłą nie zatrzymał!!!
Jako przyszła potencjalna pani kierowca (kierownica???),
która już nie może się doczekać, aż w końcu zda ten nieszczęsny egzamin, bardzo
zauważam takie rzeczy. No ale. Odbiegłam od tematu.
Pociągi są tutaj o tyle fajne, że mają wiele połączeń między
wieeeeeloma miastami tutaj i łatwo można pokombinować, jak i gdzie i czym się
dostać. I tutaj powinna zacząć się w końcu właściwa historia.
Jakoś udało mi się wstać o 7. Zjeść jakieś śniadanko,
wyszykować się i ruszyć w drogę. Do miasteczka Colle di Val d’Elsa, oddalonego
o 5 km. Idę przez pagórki, górki, chwilowy lasek, wioskę. Nie wiedziałam, o
której mam autobus i o której późniejszy pociąg, ale najwyżej poczekam. Jak na
moje szczęście, kupiłam bilet na autobus do Poggibonsi, który miał nadjechać
już za kilka minut. Z Poggibonsi do Colle jest około 6-7 km. Wysiadłam na dworcu
i poszłam kupić bilet. A dokąd się właściwie wybierałam?
Do Pizy! Tam, gdzie jest ta słynna krzywa wieża, której
zdjęcie jest w każdym podręczniku! Teraz oficjalnie mogę Wam potwierdzić: tak,
jest ona krzywa!
Pociąg odjeżdżał jakieś 15 minut później. Znowu nie musiałam
długo czekać, ha! Później musiałam wysiąść na stacji w Empoli, tam poczekać na
pociąg z Florencji i wtedy już byłam na właściwej drodze do Pizy.
Całą drogę powrotną do domu myślałam o tym wpisie i co
właściwie chcę Wam poopowiadać. Może na początek powiedzmy sobie, że Pisa nie
jest aż takim bardzo dużym miastem. Na tyle prostym, że nie musiałam kupować
mapy, raz spojrzałam na plan miasta przed dworcem i wiedziałam jak się
poruszać. Po prostu iść prosto! Więc poszłam. Szłam przed siebie i rozglądałam
się dookoła, próbowałam robić jakieś zdjęcia, ale jak już wspominałam w
przypadku wpisu o Florencji, te zdjęcia nie wychodzą tak, jak ja bym chciała.
No i jakość też pozostawia wiele do życzenia. Ale możecie chociaż na chwilę
przenieść się tam, gdzie ja byłam zaledwie kilka dni temu.
Znalazłam deptak. To akurat nie było jakimś wielkim
wyczynem. Na deptaku znajdowały się liczne sklepy, z odzieżą, biżuterią,
pamiątkami, knajpy i restauracje, oczywiście mnóstwo barów oferujące panini,
lodziarnie, warto także wspomnieć o czarnoskórych mężczyznach, którzy
handlowali przeróżnymi przedmiotami. Co 5 metrów spotykało się innego gościa,
który próbował zainteresować mnie swoimi towarami, np. okulary
przeciwsłoneczne, parasolki, kijki do robienia selfie, podróbki zegarków
(Roooolleeexx! Very good!!), koraliki i naszyjniki „Africa Africa!”, zabawki z
drewna, płaszcze przeciwdeszczowe.
Wyglądało to mniej więcej tak:
- Ciao Bella, umbrella?
- Selfie stick? Selfie stick?
- Hey! Look at me!
Zastanawiałam się,
gdzie oni trzymają ten cały towar, tak np. jest też we Florencji, widać ich na
ulicach jak siedzą na chodnikach (bez przedmiotów na sprzedaż) i gdy tylko
zaczęło lekko kropić, nagle pojawiało się wokół mnie z 3-4 gości z parasolkami,
płaszczami i czapkami.
W drodze powrotnej na deptaku spędziłam w sumie trochę
miłych chwil, ale o nich opowiem na końcu.
(tutaj trochę bawiłam się obróbką zdjęć).
Szłam przed siebie, aż dotarłam do wieży z zegarem, może to
był ratusz a może nie, i do mostu. To jest ta sama rzeka, która przepływa przez
Florencję, Arno. Mosty i kamienice widoczne z mostów trochę przypominały mi
właśnie widoczki z florenckich mostów.
Trochę pokręciłam się po mieście, zobaczyłam kilka
kościołów, udało mi się nawet trzy razy wyjść z miasta i wrócić, aż w końcu
dotarłam do krzywej wieży!
Pierwsze wrażenie? Tak, w końcu ją widzę, tyle razy
widziałam ją w książkach, podręcznikach i wszędzie, że to było niesamowite w
końcu zobaczyć ją na żywo. Drugie wrażenie? Co pięć metrów słyszałam polskie
słowa i zaskakujące było to, jak dużo spotkałam tam Polaków, niektórych nawet
poprosiłam o zrobienie zdjęcia. Trzecie wrażenie? Wszyscy próbują zrobić sobie
zdjęcie tak, jakby trzymali tę wieżę w ręku/na palcu., wymyślali jakieś pozy i
inne rzeczy. Moim zdaniem pomysł już trochę za bardzo oklepany :D
Cóż jeszcze mogłabym dodać. Posiedziałam w miłej
restauracji, zjadłam lasagne i pyszny deser, nie obyło się oczywiście bez
porcji lodów pistacjowych (wtedy jeszcze myślałam, że lepsze jednak jadłam we
Florencji ale o tym opowiem w następnym wpisie…). Gdy wracałam z powrotem było bardzo
pięknie, pogoda wciąż dopisywała i było cieplutko, więc udałam się do kawiarni
na coś słodkiego. Kupiłam sobie cappuccino i canolli i usiadłam na dworze,
słońce przygrzewało miło a ja czytałam książkę, jakoś przez godzinę. Uwierzcie
mi, bo całym tygodniu ciężkiej pracy to była chyba moja najpiękniejsza chwila
relaksu i myślenia o niczym, albo raczej niemyślenia. Po prostu taka chwila zapomnienia,
wyłączenia się na wszystko i wszystkich, której bardzo wtedy potrzebowałam.
Nie napisałam o/w Pizie żadnego wiersza, ostatnio mało wierszy
piszę, głównie myślę o tym, co chciałabym Wam opowiedzieć, ale kiedy wracam do
domu po pracy, nie mam ochoty pisać o czymkolwiek. Jeden post mam już gotowy od
2 tygodni, ale jakoś nie mogę zebrać się na opublikowanie i przygotowanie zdjęć.
Może jakoś niedługo się uda. Nie obiecuję, bo wiem, że potem mi nie wychodzi,
więc może po prostu bądźcie cierpliwi, Ci, którzy wytrwali tu do końca!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz